Czy istnieje życie po życiu w telewizji oraz jak wystąpić przed kamerą i się nie spalić? To tylko dwa z wielu pytań, które zadałam Maciejowi Orłosiowi.
Wybór rozmówcy nie był przypadkowy. Człowiek z Silną Marką opartą o telewizję musiał odnaleźć się w nowej rzeczywistości po 25 latach pracy w telewizji. Większość z nas czeka taka lub bardzo podobna zmiana. Co zrobić zanim do tego dojdzie i jak odnaleźć się w mediach społecznościowych takich jak Instagram czy LinkedIn. Tego dowiesz się z wywiadu.
Zapraszam!
Angelika Chimkowska: Dzisiaj będziemy rozmawiali o silnej marce osobistej. Pretekstem do tego są wyniki badań, które pokazują, że średnio będziemy od 5 do 8 razy w ciągu naszego życia zmieniać zawód. Będziemy ekspertami w nowych dziedzinach, nowych przestrzeniach.
Macieju, Ty przeżyłeś pewne odrodzenie. Po długim życiu w mediach pojawiłeś się w zupełnie nowej przestrzeni. Opowiedz trochę ze swojej historii. Jak do tego doszło, jak to się stało? Jak odnalazłeś się w tej nowej przestrzeni?
Maciej Orłoś: Na LinkedInie?
A.C.: Też 🙂
M.O.: No cóż, to zaskakujące, co mówisz, że od pięciu do ośmiu razy. Zawód, nie pracę, czyli nie miejsce pracy, tylko zawód. No to ja to zrobiłem dopiero… dwa razy. To nie zdążę wyrobić tej normy chyba jednak. I szczerze mówiąc, już raczej bym nie chciał. Zresztą zależy jak zdefiniować tę zmianę zawodu, bo w moim przypadku jest tak, że rzeczywiście pierwsza zmiana zawodu była bardzo wyrazista – ze świata teatru, filmu, aktorstwa przeszedłem do świata telewizji, dziennikarstwa, bycia prezenterem programu informacyjnego.
To rzeczywiście była zmiana zawodu.
Teraz odszedłem z telewizji, ale przeszedłem do innych mediów, w pewnym sensie nowych mediów i jestem w dalszym ciągu po części dziennikarzem.
Tak się czuję na przykład prowadząc rozmowy na moim kanale na YouTubie z moimi gośćmi. Jestem ciekawy ich spraw, ich świata, ich idei. Więc miejsce się zmieniło, obszar się zmienił, ale zawód…
No oczywiście, jeżeli byłem prezenterem telewizyjnym, prezenterem programu informacyjnego, a teraz działam na YouTubie na przykład, no to w pewnym sensie zmieniłem miejsce pracy i trochę zawód, no bo to jest jednak inna materia.
A.C.: Jak poradziłeś sobie w sytuacji, w której nie pracujesz już dla monopolisty, ale trafiasz na szeroki rynek. Konkurencja jest gigantyczna i tak naprawdę stajesz w walce w szeregi z każdym innym, kto posiada kamerę i możliwość nagrywania. Jak sobie poradziłeś w takiej sytuacji?
M.O.: To prawda. U nas się nałożyły dwie sprawy. Pierwsza sprawa. to była zmiana ustroju w Polsce po ‘89 roku, więc mieliśmy monopol jednej partii, monopol jednej telewizji, jednego radia, a jednocześnie wszystko zaczęło się zmieniać na świecie i weszliśmy w erę Internetu, nowych mediów i tak dalej, i tak dalej.
W Polsce się te dwie rzeczy skumulowały i rozkwitły, rozbłysły i po prostu wszystko się zmieniło: i technologie, i rynek mediów się zmienił.
I faktycznie, kiedy ja jeszcze zaczynałem w ‘91 roku pracę w Telewizji Polskiej, no to Telewizja Polska była monopolistą, ale już po kilku latach przestała być, a po kilkunastu latach na polskim rynku mieliśmy, nie wiem, kilkadziesiąt, kilkaset kanałów telewizyjnych, które mówiły do widza po polsku.
Więc to jest po prostu coś nieprawdopodobnego, jak te zmiany szybko następowały.
I każdy musiał się z tym mierzyć, również dziennikarze. Myśmy się musieli… ja się w swoim życiu dziennikarskim przestawiałem z różnych zjawisk na inne. Czyli na przykład, kiedy zaczynałem pracę w Teleekspresie, to on był nagrywany.
Po kilku latach stał się programem na żywo i to była duża zmiana i dla mnie, i dla całej redakcji oczywiście. Potem pracowaliśmy analogowo, teksty były przepisywane na maszynie przez kalkę, rozumiesz, sekretarka, a same teksty pisaliśmy długopisem na kartce, które później się te teksty dyktowało właśnie sekretarce.
No a potem przyszły komputery, komputeryzacja, praca w systemie, doszedł do tego Internet, doszła do tego w ogóle komunikacja, czyli urządzenia mobilne, telefonia komórkowa. Przez moment mieliśmy pagery, po chwili już weszły te komórki, najpierw oczywiście bardzo prymitywne, stare, wielkie, stare z naszej perspektywy teraz. No i trzeba było bardzo szybko się tego wszystkiego…
A.C.: Powiedz mi proszę, w jaki sposób działałeś, aby nie być kojarzonym wyłącznie z Teleexpressem? Jakie rzeczy robiłeś?
M.O.: Ale ja o tym nie myślałem. Znaczy zależy, o jaki okres pytasz.
Teleexpress to taki brand, taka mocna marka, że właściwie tylko szaleniec mógłby myśleć, że się z niej wygrzebie i się od niej odklei zupełnie. Moim zdaniem to jest niemożliwe.
Jeżeli przez 25 lat prowadzisz program tak popularny jak Teleexpress, tak bardzo oglądany, bo nawet kiedy widownia telewizyjna się zmniejszała w ogóle i również w Teleekspresie ona lekko spadała, lekko, ostatnio bardziej dynamicznie, to jednak przez te wszystkie lata, przez te 25 lat, to była kilkumilionowa co najmniej widownia każdego programu.
Ja pamiętam kilka… typu osiem lat temu taką rozmowę z wydawcą, który do mnie zadzwonił i powiedział:
„Słuchaj, mieliśmy ładny wynik wczoraj, było 10 milionów”.
To było jakoś w styczniu. I ja wtedy – załóżmy, że to był rok 2011 czy 12 – pomyślałem sobie tak: no nie, świat się kończy, co za słabe wyniki. Kiedyś nikt by do nikogo nie zadzwonił, że dziesięć milionów. Co to jest za wynik? To ma być jest jakiś rekord? Bo w przeszłości rekordowe były kilkunastomilionowe wyniki.
Jeżeli przez 25 lat prowadzi się tak popularny program, tak masowo oglądany, to jest jak tatuaż trwały, niezmywalny. Po prostu ludzie cię z tego kojarzą.
A.C.: No dobrze, ale wyszedłeś z Teleexpressu i co?
M.O.: I dalej cię ludzie z tym kojarzą i są ludzie, którzy myślą, że ja dalej tam pracuję. Ja już nawet często nie zaprzeczam i nie prostuję, bo to nie ma sensu.
A.C.: Z tą wiedzą, którą dzisiaj masz, z tą, że możesz spokojnie spojrzeć na swoje życie wstecz – co zrobiłbyś inaczej, żeby nie mieć takiego stygmatu osoby tylko i wyłącznie od Teleexpressu?
Pytam w takim kontekście, bo dostaliśmy pytanie od Marcina Lelonko: jak zbudować silną markę osobistą, która nie będzie zależna od naszego miejsca zatrudnienia. I co można by było zrobić, jak teraz masz tą mądrość swoich doświadczeń, myślisz, że można w jakiś sposób temu przeciwdziałać?
M.O.: W moim przypadku to byłoby raczej niemożliwe, a nawet nie raczej, to naprawdę byłoby w ogóle niemożliwe, no bo coś za coś. Jeżeli pracuję w tym programie, chciałem to robić przez te wszystkie 25 lat, bardzo lubiłem swoją pracę, bardzo lubiłem ten program, redakcję, widzów, byłem związany emocjonalnie, w każdy sposób, to w ogóle nie myślałem o tym, że „no ale zaraz, jak to by tu zrobić, żeby tak za bardzo się… odkleić”, czyli być w czymś całym sobą a jednocześnie nie być? To się tak nie da po prostu.
A.C.: Czyli w żaden sposób nie tworzyłeś alternatywy? Czy uważasz, że w takiej sytuacji nie da się zbudować tzw. drugiej nogi?
M.O.: Nie, nie chcę tego powiedzieć, bo ja drugą nogę zacząłem sobie budować już bardzo dawno temu i to są rzeczy, sprawy, zjawiska niezależne.
Czyli ja mam tę markę, mam to swoje przyklejenie do tej marki, która konkretnie związana jest z Teleexpressem.
Na drugim miejscu być może z telewizją, na trzecim z Telewizją Polską, ale jednocześnie od wielu lat robię inne rzeczy.
Jedno drugiemu nie przeszkadza. Czyli na przykład robię szkolenia od dwudziestu lat. Nawet już od ponad dwudziestu lat robię szkolenia dla biznesu z zakresu szeroko rozumianych, różnie formatowanych wystąpień publicznych. I jedno drugiemu nie przeczy, nie przeszkadza, wręcz powiedziałbym, że pomaga.
A.C.: Czyli można te kompetencje sprzedać do innej branży?
M.O.: Jak najbardziej i to zawsze było w cenie, bo oto pojawia się człowiek, który ma doświadczenie, który po prostu tyle lat to robi i tego doświadcza, że dzięki temu jest wiarygodny, można mu wierzyć, temu, co mówi, bo po prostu…
A.C.: A nie sprzedaje się konkurencji tak naprawdę, no bo nie idziesz do innej telewizji, do innego medium, czyli?
M.O.: Kiedy odszedłem z Telewizji Polskiej, poszedłem do innego medium, poszedłem do Wirtualnej Polski, do telewizji WP. Ale to w dalszym ciągu nie miało szansy, znaczy to po prostu była zmiana miejsca pracy.
W dalszym ciągu pozostałem człowiekiem, który się kojarzył ludziom z Teleexpressem.
I oczywiście, gdyby Telewizja WP ruszyła tak mocno, że stałaby się sensacją i wszyscy w Polsce oglądaliby z jakichś powodów Telewizję WP, to być może po jakimś czasie, jak długim, to nie wiem, okazałoby się, że zaczęliby mnie kojarzyć bardziej z WP, niż z Teleexpressem.
Ale po pierwsze tak się nie stało, bo rynek jest trudny i bardzo jest poszatkowany ten tort telewizyjny, a po drugie 25 lat robi swoje, 25 lat ja pokazywałem się, istniałem w tym samym miejscu, z tym samym logo, w tej samej formule.
A.C.: Maciej, znalazłeś się po dwudziestu pięciu latach pracy w telewizji w sytuacji, kiedy, no nie z dnia na dzień, ale wyszedłeś z Teleexpressu i zacząłeś funkcjonować w nowych mediach. Jak tego dokonałeś, jakie są twoje obserwacje? Jakie mamy możliwości i co może robić też każdy z nas?
M.O.: Tak, nowe media dają ogromne możliwości. Ja tylko jeszcze dodam, że miałem taką, taki bufor, taką zakładkę, czyli po odejściu z Teleexpressu poszedłem do innych mediów, ale tradycyjnych, bo była to telewizja WP i jednocześnie oczywiście rozwijając swoje media społecznościowe, które też miałem wcześniej, bo i Twittera, konto na Twitterze miałam wcześniej, konto na Facebooku miałem wcześniej, ale stopniowo zacząłem wchodzić też w Instagram, no i LinkedIn coraz mocniej.
A.C.: Czyli zacząłeś budować tak naprawdę swoją indywidualną społeczność, społeczność Macieja Orłosia a nie WP czy telewizji, tak?
M.O.: Tak. To się tak trochę zazębiało, bo wiadomo, no jest oznaczanie się, hasztagowanie, więc jeżeli zamieszczałem na przykład na Facebooku jakąś informację o nowym programie w Telewizji WP, no to oznaczałem Telewizję WP, Telewizja WP mnie oznaczała, no i to takie crossowanie, nie wiem, jak to nazwać.
A potem, kiedy odszedłem z Telewizji WP, to zostałem z tymi nowymi mediami.
One były jakoś tam obecne w moim życiu. Wtedy stwierdziłem: „O, teraz trzeba zakasać rękawy, bierzemy się do roboty”.
A.C.: Teraz sam muszę to wszystko zrobić?
M.O.: Tak, to prawda, sam, chociaż jeśli chodzi o Instagram, poszedłem na szkolenie do Szymona Mierzwy, który mi bardzo dużo cennych rzeczy powiedział na temat tego, jak powiększać zasięgi na Instagramie. Zacząłem robić live’y na Facebooku, z żoną to produkowaliśmy.
A.C.: Czy robisz live’y cyklicznie również teraz?
M.O.: Nie, nie, ja z nich zrezygnowałem. Robiliśmy to przez kilka miesięcy i z różnych powodów, mniejsza teraz może z jakich, bo to poboczny temat, zrezygnowaliśmy z robienia tych live’ów na Facebooku, to się nazywało „Okiem Orłosia”.
To była bardzo ciekawa przygoda, w ogóle robienie live’ów na Facebooku, taka formuła to było coś zupełnie nowego, może niezupełnie, ale w tym wymiarze, czyli własnej produkcji, z gośćmi, w jakimś miejscu, w którym byliśmy umówieni.
A.C.: A mnie zaciekawiła jedna rzecz.
Live jest takim medium, w którym Ty nadajesz komunikat, my od razu możemy komentować, zapytać i wpływać na to, w jaki sposób on się dzieje.
To całkiem inaczej niż w tradycyjnych mediach?
M.O.: To jest bardzo ciekawy temat, masz rację, ta interaktywność zresztą pojawiała się już w tradycyjnej telewizji, na przykład w tych wielkich testach, które ja prowadziłem, które, uważam, były świetnym projektem, świetną formułą. Tam się pojawiały, tam internauci mogli uczestniczyć w teście, odpowiadać na pytania online i to szło w kilkaset tysięcy uczestników. Wrzucali też swoje zdjęcia, wpisywali komentarze, my się czasem do nich odnosiliśmy.
Telewizja trochę z tego korzysta, ale oczywiście masz rację, słusznie mówisz, że w takich internetowych live’ach są te możliwości większe.
Zresztą próbowaliśmy to robić w Telewizji WP w programie „Dzieje się 16:50”, który prowadziłem, czyli chcieliśmy, korzystając z tabletu, który trzymałem w rękach podczas emisji, nawiązywać do tego co… ale nic nie jest takie oczywiste i proste. Okazuje się, że ta technologia trochę nie nadążała, albo my nie do końca potrafiliśmy korzystać z tego tak, żeby rzeczywiście coś z tego wynikało, bo albo komentarze internautów w programie informacyjnym były takie, że się nie nadawały do cytowania, albo były o niczym.
Z kolei w „Okiem Orłosia” mieliśmy problem technologiczny polegający na tym, żeby zgrać dobrze czasowo i wizualnie, i technologicznie te komentarze.
A.C.: Czyli rozjeżdżał się… Ty mówiłeś już o nowym aspekcie, a ktoś komentował coś, co było trzy minuty temu?
M.O.: Tak. A tu dopiero wpływało. Albo wiesz, ta osoba, która tym zawiadywała, widziała, a ja jeszcze nie widziałem, widziałem dopiero za późno, więc nie mogłem zareagować. Albo próbowaliśmy to robić w ten sposób, żeby ten wydawca wyłuskiwał co ciekawsze komentarze i żebym ja widział tylko te komentarze, ale to też nie zawsze się udawało. Krótko mówiąc, idea super, ale… To jest do wypracowania.
A.C.: Czyli to się skończyło trochę negatywnie. To teraz z innej beczki. Kobiety nie pyta się o wiek, mężczyznę mogę zapytać o wiek? Maciej, ile masz lat?
M.O.: Ja jestem z roku 1960.
A.C.: To jak Ty się odnalazłeś na Instagramie?
Pytam o to, nie to, żeby tutaj specjalnie wszystkim mówić, ile masz lat, ale tak, żeby powiedzieć, że:
„Słuchajcie, wiek nie jest wymówką, każdy może się odnaleźć w nowych technologiach i może je dobrze wykorzystać”.
M.O.: Tak, to prawda, co nie znaczy, że musi być od razu ekspertem i musi wiedzieć wszystko.
Są ludzie, którzy podpowiedzą, pomogą, to nie jest wcale takie trudne, jak by się wydawało.
Dosyć szybko się w to wchodzi, daje to dużą satysfakcję, bo jeżeli na przykład zrobimy dobry post na Instagram, czyli dobre zdjęcie, które dobrze opiszemy – właśnie niektórzy myślą, że Instagram to są same zdjęcia, nieprawda – tam ma być, właśnie mają być opisy, ma być jakaś historia…
A.C.: Czyli storytelling?
M.O.: No tak, właściwie storytelling. Dobrze to oznaczymy i jeszcze dobrze tam ohasztagujemy, to zwiększymy sobie zasięg i będziemy mieć jakiś odzew. I to daje ogromną satysfakcję. Poza tym okazuje się, że nie wiem, kontakt live z odbiorcami, z internautami nie jest taki trudny – na Instagramie jeden cyk i jesteś live, możesz mówić.
A.C.: Czy to też nie okazuje się, że nagle nasz odbiorca jest źródłem naszych inspiracji do różnych pomysłów biznesowych? Miałeś taką przygodę u siebie?
M.O.: Teraz musiałbym się zastanowić, myślę, że najwięcej jednak z LinkedIna.
A.C.: Jak Ty się odnalazłeś, człowiek telewizji, mediów na LinkedInie, biznesowym portalu? Wspomniałeś o tym we wcześniejszej rozmowie, że przez dwadzieścia lat prowadziłeś już warsztaty…
M.O.: Dla biznesu.
A.C.: Szkoliłeś przez prawie 20 lat ludzi biznesu z prezentacji, z występowania przed kamerą. Jak LinkedIn, jak wykorzystałeś LinkedIna, za co cenisz LinkedIna?
M.O.: Tam opowiadałem o sprawach, które są właśnie związane z tym obszarem, czyli tutaj się zazębia moja działalność z biznesem, no bo te szkolenia są – nieładne słowo, nie lubię tego – dedykowane biznesowi czy dla biznesu, biznesowi pewnie, w związku z tym to się jak najbardziej wszystko sprawdzało i odzew był świetny, to ludzi interesuje.
Żyjemy w czasach, w których komunikacja jest niezwykle istotna i w bardzo dużym stopniu odpowiada za sukces lub jego brak.
I okazuje się, znaczy to dla mnie nie jest żadne odkrycie, ale po prostu widzę, ja to widzę, ja to wiem od wielu lat i to się nie zmienia, jest wiele, wiele osób, które potrzebują wsparcia w tym zakresie, ponieważ chcą mówić do innych ludzi sprawnie.
Już niezależnie od tego, czy towarzyszy temu kamera, czy mówimy do kamery, czy w obecności kamery, czy w ogóle bez kamer, co się coraz rzadziej zdarza zresztą. Ale zawsze chodzi o to samo: żeby wypaść profesjonalnie i żeby to mówienie miało sens.
Ja jestem osobą, która podpowiada, jak to zrobić.
A.C.: Czyli jak skutecznie zakomunikować to, co my oferujemy do rynku, też w biznesie?
M.O.: Tak. I naprawdę podczas szkoleń mam dużo pracy i dużo do opowiadania. Podczas szkoleń, natomiast na LinkedInie opowiadam o różnych aspektach, czasem zadaję pytanie, bo jestem ciekaw opinii. Czasem wywołuję jakieś dyskusje na jakiś tam temat, choćby na przykład temat polszczyzny w biznesie.
Pamiętam, że kiedyś miałem taki wpis, taki post i on wywołał różnego rodzaju dyskusje dotyczące zapożyczeń, anglicyzmów, kalk językowych – ho, była dyskusja, że hej! I to mi się bardzo podobało.
A.C.: A teraz porozmawiajmy proszę o wideo. Jakie są Twoje doświadczenia w tworzeniu samodzielnego wideo bez supportu telewizji?
M.O.: No moje doświadczenia, jeśli chodzi o to, od kiedy ja nagrywam, no to ja jestem przyzwyczajony do kamer od tylu lat i do mówienia do kamery, jestem przyzwyczajony do kamer w ogóle, do obcowania z kamerami w różnych wariantach.
A.C.: Dla ciebie jest dziwne, że „O, nie ma kamery?”
M.O.: Właściwie trochę tak. Czasem kiedy jadę samochodem, to się zastanawiam, gdzie tu jest jakaś kamera, to jest niemożliwe.
A.C.: I do czego ja mam mówić?
M.O.: Jestem w domu, siedzę przy stole, jak to nie ma kamery? Wtedy wyciągam sobie swój smartfon i kręcę sobie jakiś film z ręki, żeby się poczuć raźniej. Ale tak serio, to rzeczywiście żyjemy w czasach, w których kamery są wszędzie.
Coraz częściej każdy człowiek biznesu, lider, menedżer od jakiegoś tam szczebla musi się zmierzyć z taką sytuacją, że postawią przed nim kamerę.
Która niekoniecznie będzie wyglądać jak kamera, bo będzie smartfonem na przykład albo aparatem fotograficznym z funkcją wideo, no i dostanie hasło: „No dobrze, to prosimy bardzo, panie dyrektorze albo panie prezesie”.
A.C.: My to puścimy później w prezentacji na kongresie dla klientów i tak dalej, tak?
M.O.: Tak. Albo wypuścimy w sieć w intranecie czy…
A.C.: Dla naszych pracowników?
M.O.: …kanałem jakimś wewnętrznym do pracowników i to ma być na przykład o nowym projekcie czy nowym produkcie.
A.C.: Albo o zmianie w firmie?
M.O.: Albo o zmianie w firmie i pan prezes wtedy siedzi przed tym obiektywem i przez na przykład półtorej minuty albo dwie minuty ma o tym mówić. No i teraz co z tym zrobić? Nie każdy sobie radzi i to niekoniecznie dlatego, że kamera peszy.
Niektóre osoby mówią o tym, że je kamera peszy. Wobec widowni czują się swobodnie.
Natomiast, że oko kamery peszy. Ale niekoniecznie musi chodzić o to, tylko „no jak to, teraz mówić przez dwie minuty do zimnego oka kamery, bez tego czynnika ludzkiego? A co, jeśli się pomylę? A co, jeżeli to jest na żywo?”. Właśnie i wtedy nie można zrobić dubla.
A.C.: Mamy półtorej minuty, jak się przygotować, czyli co zrobić przed? Jakieś dobre rady na „w trakcie”? Może jest coś, co trzeba zrobić po nagraniu, żeby to wyszło, no może nie od razu świetnie, ale przyzwoicie?
M.O.: Od razu chcę powiedzieć, że półtorej minuty to jest krótka forma, a krótka forma jest wymagająca, ponieważ trzeba dokonać wyboru, trzeba wybrać te treści, na których nam najbardziej zależy i trzeba to precyzyjnie wszystko ułożyć.
A.C.: To Lincoln powiedział chyba, że „miałem napisać do Ciebie list krótki, ale nie miałem czasu, więc napiszę długi”.
M.O.: Mówisz, że Lincoln, ja to znam, jako że Mark Twain. Tak.
A.C.: Pewnie cytat nie wiadomo kogo, ale…
M.O.: Tak, są takie cytaty, które są przypisywane…
A.C.: Wszystkim?
M.O.: …wielu osobom. Ale to jest bardzo trafne. Więc przygotowanie jest niezwykle ważnym etapem tej realizacji. Czyli jak się do tego przygotować? No trzeba wiedzieć dokładnie, co się chce powiedzieć, następnie sobie to spisać, ułożyć w odpowiedniej kolejności, wypowiedzieć to…
A.C.: A jaka jest odpowiednia kolejność?
M.O.: No tak, żeby był wstęp, rozwinięcie, zakończenie.
Czyli we wstępie mówię o tym, o czym powiem. Potem mówię o tym, co powiedziałem, że powiem. Potem mówię o tym, co powiedziałem.
Ale muszę dokonać tych wyborów, to znaczy, co zdołam w te półtorej minuty czy w dwie minuty, czy w pięć minut – to już zależy od czasu – powiedzieć, a czego nie zdołam powiedzieć i z czego muszę zrezygnować.
Oczywiście, jeśli to nie jest na żywo, no to możemy sobie później montować. Zawsze jest lepiej, kiedy tego montażu jest mniej. Jeśli chodzi o montaż, to też są różni tradycjonaliści tradycyjnie nastawieni do sprawy. Ludzie telewizji powiedzą, że trzeba montować przez jakiś przebitki. Ale teraz coraz częściej to się robi przez takie flesze albo nawet bez niczego, obraz z kamery.
A.C.: Jesteśmy przyzwyczajeni, że jest mówiąca głowa, mówi ciągiem przez jakiś czas. Nawet, jeżeli się pomyli, prawda?
M.O.: Tak, to jest taka konwencja i być może z nami też dzisiaj ktoś tak – znaczy tym razem, w tym nagraniu – ktoś tak zrobi. Jeżeli mamy na żywo z kolei i mamy czas ograniczony, to to się liczy bardzo, bardzo, bardzo, jeszcze bardziej, niż przy montażu. No bo trzeba się zmieścić w tym czasie, który ktoś postanowił, że będziemy mieli.
I nie uczyć się na pamięć, to jest bardzo ważne.
A.C.: Nie uczyć się na pamięć?
M.O.: Nie uczyć się na pamięć.
A.C.: To co można zrobić, żeby mieć takie poczucie, że stanę i nie zapomnę?
M.O.: No, przygotować się dobrze, to znaczy wiedzieć, co się chce powiedzieć, a następnie sobie to trenować, ćwiczyć. Trening czyni mistrza.
A.C.: Ja podpowiem, bo ja mam swój patent. Mam taką metodę, że jak mam coś szybko powiedzieć i boję się, że o czymś zapomnę, to sobie przygotowuję taki format pod tytułem „Chciałabym powiedzieć o trzech sprawach”. Pierwsza sprawa taka, druga taka, trzecia taka. I to jest bardzo prosty format, do trzech na pewno się nie pomylę na żywo czy na kamerze. To jest coś, z czym trzymamy się jak poręczy, że wchodzimy krok za krokiem.
M.O.: Wiesz co, to jest bardzo dobry chwyt, jeden z tych dobrych chwytów, które porządkują obu stronom wypowiedź. Bo dla mnie jest to ułatwienie, ale też dla widzów.
A.C.: Czy możesz podpowiedzieć jakiś inny chwyt poza „Jeden, dwa, trzy”?
M.O.: No na przykład rozwinięcie skrótów.
Skrót naszej firmy jest taki a taki, można by ten skrót rozwinąć w sposób następujący – i tu jakieś wartości.
To jest tak samo porządkujące, jak ten chwyt z wyliczanką. Trzy elementy. Opowiem wam o trzech sprawach, które są najważniejsze, jeśli chodzi o te ideę. Po pierwsze, tak jak ty powiedziałaś, to, to i to… Dlaczego to jest dobre? Bo mówiącemu to porządkuje, a z kolei słuchającemu…
A.C.: I oglądający też ma komfort, prawda?
M.O.: Też ma komfort, mało tego, jest ciekawy, co będzie dalej. Powiedział o pierwszym, ciekawe co dalej, co to będzie. I tak się przeprowadzamy przez całość wypowiedzi. To jest jeden ze sposobów oczywiście.
A.C.: Dobrze, to już mamy tę fazę przygotowań, mamy przynajmniej dwa sposoby na naszych widzów.
Powiedz mi w takim razie – staję przed kamerą – o czym warto pamiętać?
M.O.: Warto pamiętać o komunikacji niewerbalnej.
Czyli na przykład o tym, żeby mieć odpowiednią aurę emocjonalną, czyli pozytywny wyraz w oczach przede wszystkim i na twarzy, wypisany na twarzy.
Warto pamiętać o gestykulacji.
Jednakowoż przy nagraniu tego typu powinna być ona ograniczona. Bo jeżeli będziemy mieć bliski kadr, to mogą się pojawić takie przelatujące fragmenty dłoni na dole ekranu.
Ale ja bym się tym nie przejmował, znaczy lepiej z dwojga złego, żeby był taki efekt, niż to, że ktoś nie będzie na siłę gestykulował i się usztywni.
A.C.: I będzie taki kołkowaty, że tak ujmę?
M.O.: Tak.
Kolejna sprawa – język – żeby przypadkiem nie operować językiem sztywnym, pseudooficjalnym.
Czyli na przykład „w dniu dzisiejszym”, „w chwili obecnej”, „w dniu wczorajszym” i tak dalej.
Są takie określenia, które często są używane przez różne osoby, bo im się wydaje, że to brzmi wtedy bardziej oficjalnie, jakoś tak pełniej, poważniej. Więc to nie ma sensu. Lepiej powiedzieć „dziś”, „wczoraj”, „obecnie” i tak dalej.
Slang branżowy to jest kolejny wątek, ale to zależy od odbiorcy.
Trzeba sobie po prostu zdefiniować odbiorcę i dopasować język wypowiedzi do tego odbiorcy.
Jest jeszcze takie urządzenie, które bym rekomendował, czyli prompter. Jeżeli tylko dowiemy się, jak z niego odpowiednio korzystać, to może być to narzędzie, które ułatwi zadanie.
A.C.: Jest też wiele darmowych aplikacji z prompterem.
M.O.: Właśnie. I wtedy okazuje się, że coś, nad czym musielibyśmy być może siedzieć bardzo długo i robić wiele dubli w sytuacji nagrania, będzie nie takie trudne i zrobimy to szybko i sprawnie. Tylko pod warunkiem, jeszcze raz podkreślam, że wiemy, jak obchodzić się z tym prompterem. I nie chodzi mi tylko o to, jak czytać…
A.C.: Na jakiej wysokości?
M.O.: …jak ustawić i tak dalej, ale też o język, o to, jaki będzie tam tekst wpisany.
A.C.: Czy rekomendowałbyś w związku z tym – to pytanie praktyczne – najpierw coś powiedzieć i później to spisać, czy najpierw napisać i próbować to powiedzieć? W którym kierunku? Z prompterem właśnie.
M.O.: A z prompterem, mówisz o prompterze?
Ja zawsze robiłem tak. Najpierw pisałem, ale dobrze wiedziałem, co mam napisać. „Naczytywałem” sobie i sprawdzałem sam, na ile to jest moje i czy dobrze mi się to czyta.
Bo im mniej będzie wrażenie, że czytam, a więcej, że mówię, tym lepiej. Oczywiście trudno dojść do takiej sytuacji, że całkiem „oszukam” i widz będzie pewien, że ja mówię. Mówię, jakby „improwizuję”, a nie czytam. Nie, ale widzowie się nad tym nie zastanawiają.
Jak to będzie sprawnie powiedziane, ale normalnym językiem, który mi leży i który do mnie pasuje i pasuje do tematyki, to wszystko będzie dobrze.
A.C.: Świetnie. Bardzo dużo wskazówek do tego, jak przed tą kamerą wystąpić i zrobić to skutecznie.
M.O.: Cieszę się bardzo.
Cały wywiad można zobaczyć tutaj:
KOGO CHCIAŁBYŚ ZOBACZYĆ W KOLEJNYM ODCINKU?
„Skuteczna komunikacja marki” to cykl spotkań i wywiadów, który współtworzę z Marcinem Dławichowskim z Słowo i Obraz.
Co ważne, te piękne czołówki i oprawę zrobiła firma Timecode Film Production.